Polecany post

Rzeczy, których nie mam

     Wygląda na to, że nie mam planu i za bardzo nie wiem, kim jestem. Co, mówiąc oględnie, jest sytuacją beznadziejną, bo wynika z n...

piątek, 18 lutego 2011

Katedra św. Michała i św. Guduli



Oświetlony żółtym światłem piękny gotycki kościół był swego rodzaju magicznym zaułkiem, znajdującym się trochę na uboczu szlaku turystycznego prowadzącego od Grand Place do Parku Brukselskiego. Idąc od strony parku, właściwie można go było nie zauważyć i minąć, bo stał schowany za zakrętem, w głębi placu, trochę nie po drodze. To właśnie sprawiało, że katedra była takim niezmiennym i spokojnym obserwatorem pędu życia, które toczyło się dosłownie obok, ale nie wciągało jej. Była pewnego rodzaju wnęką, w której zatrzymywali się uczestnicy tego morderczego pędu, by złapać oddech lub uciec przed smutkiem. Była azylem, który dodawał mocy, była schronieniem, w którym można było marzyć. Na jej stopniach, bywało, czas się zatrzymywał, a z ich szczytu, ze wzgórza Treurenberg, stolica wyglądała na niegroźną, maleńką i słaniającą się u twoich stóp. Tam można było się poczuć jak przed Notre Dame albo Sacré-Cœur w Paryżu, prawie jak w cudownym miejscu. I niezaprzeczalnie cudowna była tam akustyka – brzmienie wszechogarniającego spokoju, które delikatnym pulsowaniem wpływało do serca, wypełniając je taką mocą, że przez tę chwilę stania u szczytu katedralnych schodów można się było poczuć jak pan świata.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz